Od przypadkowego spotkania na Moście Waterloo po zakochanie się na kilka godzin przed powrotem na front. Są tu kropelki lukru i plastiku, jednak w porównaniu do stylu i klasy filmu, to nie ma znaczenia. Matka Roya i scena herbaty z Myrą - ależ ta pani pokazała klasę! Prawdziwa dama. Bardzo mi brakuje takich postaci w kinie.
Dialogi też mają klasę. Choćby kwestia tego, co robiła Myra - ileż w tym było subtelności! Tego też bardzo mi brakuje w kinie w ogóle...
Zżyłem się z bohaterami, naprawdę. Dramaturgia stoi na wysokim poziomie, do końca nie jest się pewnym co się stanie - czy powie? Jak powie? Co się potem stanie. Wielkie kino!
7/10
Scena tańca na pierwszej randce („Auld Lang Syne“ już nigdy nie będzie brzmieć inaczej): http://www.youtube.com/watch?v=qRfEKZUNl3A
Tak. Też zwróciłam uwagę na subtelność opowiadania o nowej profesji Myry. Czyli jednak można bez golizny i dosadnego słownictwa.
Kiedyś robili dużo lepsze pod względem estetycznym filmy. Kiedyś kino to była prawdziwa sztuka, a nie tylko maszynka do zarabiania pieniędzy. Ten film jest przepiękny!
A ja się chyba starzeję - pokochałam filmy starsze od moich rodziców heheh ;)
Wcale się nie starzejesz! Po prostu doceniasz prawdziwie piękne filmy! Pozdrawiam.
Jeśli chodzi o kwestie profesji Mary, to tak się składa, że... scenarzyści nie mieli wyboru. Może już o tym wiesz, ale tamtych czasach obowiązywało prawo zwane "Kodeksem Haysa". Pokazywanie w filmach nagości i niektórych niegodnych pochwały zachowań było zakazane. Subtelność odnośnie profesji Myry była nie tyle subtelnością, co bardzo zgrabnym ominięciem cenzury. Ale nie zmienia to faktu, że dokonano tego z niebywałą gracją i nawet w dzisiejszych czasach (a może szczególnie w dzisiejszych) film wiele dzięki temu zyskuje.
Absolutnie się zgadzam. Co prawda, nie należy uogólniać, jednak trzeba przyjąć, że jeśli nie zdecydowana większość, to ogromna część współczesnych produkcji oparta jest głównie na przedstawionym wprost ordynarnie seksie, potoku wulgaryzmów i przemocy. Stare kino ma ten niezmierny czar, że człowieka nie odzierano z godności. Przedstawiano różne aspekty życia człowieka (chociażby seks) z niesamowitą klasą, bez rażącej dosłowności, czy wręcz wulgarności, bo nie taki był cel kina. Dzisiaj w wielu przypadkach (choć, oczywiście, nie we wszystkich) jest już zupełnie inaczej...
Dzięki Ci za Twoja piękną ocenę filmu "Pożegnalny walc"! Oglądałam ten film w kinie, gdy byłam nastolatką i wtedy spłakałam się okrutnie. Teraz zdobyłam ten film i choć już jestem stara, uważam, że film jest przepiękny! Prawdziwą miłość naprawdę można pokazać tak, żeby ekran telewizora nie skakał we wszystkie strony. Pozdrawiam. Irena.
Mały błąd. W USA KODEKS HAYSA obowiązywał, natomiast ten film nakręcono w.Anglii, gdzie też była cenzura, ale pozwalała na więcej;)
Nie wiem gdzie konkretnie nakręcono ten film, ale sama produkcja jest w 100% amerykańska. W obsadzie nie ma ani jednego Brytyjczyka, a co najważniejsze - studio MGM, które wyprodukowało ten film jest amerykańskie i światowa premiera miała miejsce właśnie w USA.
Vivien Leigh była Brytyjką, a film o ile dobrze pamiętam wyprodukowany był w London Films czy coś takiego. Może MGM dystrybuje ten film?
No dobra, ponieważ jestem dociekliwy, nie mogłem się powstrzymać od zbadania tej sprawy. Wybacz mi i proszę, nie traktuj tego jako wścibskości, bo nie to jest moim zamiarem. ;-)
W napisach na początku filmu, poza wieloma wzmiankami o MGM, są dwie szczególne wskazówki co do produkcji: "Mervyn LeRoy production" (Mervyn LeRoy to Amerykanin) oraz "Copyright MGMXL in USA". Na filmwebie oraz na IMBD też jest wyraźnie napisane, że to produkcja USA, a z dat premier filmu wynika, że choć uroczysta premiera miała miejsce w Londynie, to PIERWSZA premiera była w USA. Faktycznie, Vivien Leigh była Brytyjką - JEDYNĄ Brytyjką w obsadzie. Wszyscy inni aktorzy, a także reżyser, scenarzysta, producent, a nawet autor materiału źródłowego byli Amerykanami. Na koniec nieco słabsze fakty, bazujące wyłącznie na Internecie: Na anglojęzycznej Wikipedii można poczytać o problemach z cenzurą w trakcie kręcenia tego filmu, a na vivandlarry.com wyczytałem, że film nawet nie został nakręcony w Londynie, tylko w Kalifornii. Ale co do dwóch ostatnich portali nie mam pełnego zaufania. Okej, już się zamykam. ;-)
Nie, spoko ja pomyliłam sobie ten film z Anną Karenina z V. Leigh, zwracam honor:)
W ciekawostkach na filmwebie jest informacja: "Film kręcono w Bath, Londynie (Anglia, Wielka Brytania), Glasgow (Szkocja, Wielka Brytania), Chico i Culver City (Kalifornia, USA)."
" Są tu kropelki lukru i plastiku" - trafnie to ująłeś.
"Dialogi też mają klasę. Choćby kwestia tego, co robiła Myra - ileż w tym było subtelności! Tego też bardzo mi brakuje w kinie w ogóle..." - i znów zgadzam się z Tobą w całej rozciągłości
" Dramaturgia stoi na wysokim poziomie, do końca nie jest się pewnym co się stanie - czy powie? Jak powie? Co się potem stanie. Wielkie kino!" - kurcze nie do końca sobie to uświadamiałem, ale faktycznie tak jest, ahh dodam jeszcze jedną gwiazdkę.
"Scena tańca na pierwszej randce („Auld Lang Syne“ już nigdy nie będzie brzmieć inaczej)" - taaaaaak jest! Ten taniec był bardzo klimatyczny i te świece stopniowo wygaszane...
Garret nie przypuszczałem, że aż w tylu kwestiach będzie taka zgodność! Tym bardziej że gusta mamy raczej zupełnie inne.
Co tu dodać czego nie uwypukliłeś wystarczająco dobitnie? Przede wszystkim niezwykłą urodę Vivien - ile w niej było gracji i kobiecości! Obejrzałem wersje kolorową i ją gorąco polecam - kawał dobrej roboty, nic nie czułem sztuczności (a jestem na to mocno wyczulony). Widocznie teraz mają jakieś lepsze algorytmy do kolorowania niż kiedyś...