"Złotu Apaczów" nie dorasta do pięt, "Skarb w srebrnym jeziorze też był lepszy. A tutaj coś między 5 i 6. Tym razem za kamerą Argentyńczyk (!) o dość dziwacznej karierze filmowej; kręcił u siebie, w Stanach i w różnych regionach Europy (oprócz omawianej produkcji był jednym z twórców niesławnego "Los Monstruos del terror"). W sumie reżysersko film nie kuleje za bardzo, fabularnie też nie odstaje specjalnie od tej sympatycznej, choć naiwnej i łopatologicznej sagi. Sam nie wiem czego zabrakło akurat w tej części. Może po prostu miałem gorszy dzień? A może zabrakło jakiegoś ciekawego motywu, który odróżniłby go od dwóch poprzednich? Tak czy siak, jak ktoś lubi Winnetou nie widzę powodów, aby pomijać tą część.